Przejdź do treści

Rodzice i szkoła za granicą

23/12/2016 09:05 - AKTUALIZACJA 31/05/2022 13:22

Szkoła za granicą to duże wyzwanie nie tylko dla dziecka czy nastolatka, ale i dla rodziców. Ucznia czekają nowi koledzy i nauczyciele, nauka w języku innym niż ojczysty, różnice programowe i nowe szkolne zwyczaje. Rodzice – oprócz tego, że zapewne przeżywać będą razem z dziećmi wszystkie te nowości – stają zwykle przed jeszcze jednym wyzwaniem, a mianowicie współpracą z nauczycielami i szkołą.
Różnice dotyczące oczekiwań szkoły wobec rodziców (i odwrotnie) czy norm zachowania nawet w pozornie podobnych od Polski krajach europejskich mogą okazać się zaskakująco duże i mocno wpływać na komunikację na linii rodzic-szkoła. Co dziwi polskich rodziców w zagranicznych systemach edukacyjnych, i na co warto się przygotować, mając w perspektywie posłanie dziecka do szkoły w Szkocji, Włoszech czy USA?

Szkocja – samodzielne dzieci nadopiekuńczych rodziców
– Największym szokiem był dla mnie styl opieki nad dziećmi w szkockiej szkole – opowiada Matylda, której syn Bartek przez cztery lata chodził w Szkocji do szkoły podstawowej, a córka Agatka przez dwa lata do przedszkola. – Może jestem przewrażliwioną mamą, ale trudno było mi się nie zaniepokoić, kiedy widziałam, że jesienią, w deszczowy, chłodny dzień dzieciaki maszerują na spacer w rozpiętych kurtkach, bez czapek i szalików – wspomina.

Kiedy Matylda próbowała porozmawiać o tym z wychowawczynią, poprosić ją, żeby dopilnowała, aby jej chorowity syn ubierał się porządnie przed spacerem, nauczycielka robiła wielkie oczy i odpowiadała, że Bartek musi uczyć się samodzielności. – Ja to oczywiście rozumiem, z jednej strony, ale trudno oczekiwać od ośmiolatka, że będzie myślał o swoim zdrowiu, prawda? Zwłaszcza, jeśli koledzy wychodzą na dwór z odkrytymi głowami.

Matylda miała też wielokrotnie poczucie, że z punktu widzenia szkockiej szkoły za bardzo wtrąca się w edukację mojego dziecka. Robiła to po części dlatego, że w Szkocji młodsze dzieci nie mają prawie prac domowych, więc nie mogła się zorientować, jak dziecku idzie, z czym ma kłopoty i w czym mogłaby mu pomóc. Opisowe oceny, które rodzice dostają ze szkoły raz na semestr, nie zaspokajały jej głodu wiedzy. – Trochę martwiło mnie, że tak mało wiem o postępach syna, zwłaszcza, że przecież zaczął uczyć się w nowym języku. – Więc podczas indywidualnych spotkań z nauczycielką, na które w szkockiej szkole trzeba przychodzić co jakiś czas, próbowałam się dopytywać, jak Bartkowi idzie pisanie, czytanie, i tak dalej. Po którymś z kolei takim spotkaniu Matylda usłyszała od pani wychowawczyni, że niepotrzebnie się martwi i że nie musi wszystkiego kontrolować, bo kiedy pojawią się poważne problemy, szkoła na pewno da jej znać.

Było to jakże odmienne podejście od tego, jakiego nauczyła się w polskiej szkole, do której Bartek chodził przez rok przed wyjazdem do Szkocji. W Polsce było jej zdecydowanie łatwiej dogadać się z nauczycielami. – Miałam wrażenie, że moja postawa była tu jak najbardziej na miejscu, nauczyciele doceniali, że interesuję się postępami dziecka i jestem gotowa mu pomóc, pracować z nim dodatkowo w domu, żeby nie dopuścić do problemów i nie musieć interweniować dopiero, kiedy się pojawią.

Również w szkockim przedszkolu, do którego chodziła Agatka, córka Matyldy, ujawnił się drobny problem kulturowy. Zanim Agatka poszła do przedszkola, nie miała dużo kontaktu z innymi dziećmi – większość czasu spędzała z mamą w domu. Więc nie miała okazji zorientować się, że dookoła mieszkają – różnie wyglądający – ludzie różnych ras i narodowości i że nie wszystkie dziewczynki mają słowiańską urodę: różową skórę i blond włosy jak ona. Przez pierwsze dni w przedszkolu podobno bardzo intensywnie przyglądała się swoim śniadym, ciemnowłosym koleżankom, co wzbudziło zaniepokojenie pań wychowawczyń. – Zostałam zaproszona na rozmowę, podczas której musiałam przekonać je, że wcale nie zaszczepiamy dziecku nietolerancyjnych postaw, że Agatka musi się po prostu przyzwyczaić do nowych osób, które dla niej wyglądają nietypowo! Na szczęście szybko zaprzyjaźniła się z dziewczynką z Indii, więc nie dostaliśmy na stałe etykietki rasistów… – śmieje się dziś Matylda.

Włochy – południowy temperament i rodzina
Anna, mama nastoletniej Rosalii, wspomina, że szkolne początki córki nie były wolne od niespodzianek, mimo że tata Rosalii jest Włochem, a ona sama mieszkała w tym kraju od lat. Więc posłanie Rosalii do szkoły w tym kraju nie wiązało się dla nich ani z nowym miejscem zamieszkania, ani nowym językiem. – To chyba była przede wszystkim kwestia moich wyobrażeń, moich oczekiwań, które sobie nie do końca świadomie zbudowałam, pamiętając własne doświadczenia z polskiej szkoły – wspomina Anna, która spodziewałam się większej dyscypliny w szkole, a także tego, że dzieci będą spędzać czas przede wszystkim na nauce – a tymczasem Rosalia opowiadała mamie głównie o tym, że razem z dziećmi bawiła się cały dzień. – Kiedy po pierwszej klasie porównywałam, co umie córka i jej rówieśnik, mój bratanek, który mieszka i chodzi do szkoły we Wrocławiu, trochę się zmartwiłam, bo w porównaniu z Kubą, Rosa umiała naprawdę niewiele… – mówi Anna. Zatroskana mama próbowała rozmawiać na ten temat z nauczycielką, nawet z dyrektorką szkoły, ale nie odniosła wrażenia, żeby udało im się osiągnąć jakiekolwiek porozumienie: skoro dzieci dobrze się razem czują w klasie i zdają test na koniec roku, to w czym problem? – pytała dyrektorka. Annie jednak test wydawał się banalnie prosty i nic nie było w stanie zachwiać jej przekonaniem, że celem chodzenia do szkoły powinno być przede wszystkim zdobywanie wiedzy, a zdobywanie przyjaciół powinno być na drugim miejscu.

Co jeszcze zaskoczyło mamę Rosy we włoskiej szkole? Podobne zachowania, które dla większości przybyszów z Polski wydają się we Włoszech nieco egzotyczne: duża ekspresyjność, łatwość nawiązywania kontaktu i skracanie fizycznego dystansu. Te akurat Anna wspomina bardzo pozytywnie. – Podoba mi się, że we Włoszech nauczyciele traktują dzieci ciepło, po ludzku: jeśli dziecko przychodzi się przytulić, to nauczycielka je przytuli, pogłaszcze po głowie. Jest też dużo większa tolerancja dla dziecięcych wygłupów, nikt nigdy nie daje dzieciom uwag za to, że np. śmieją się na lekcji. Pamiętam, że kiedy w szkole Rosy pojawił się chłopiec ze Stanów, to rodzice o mało nie złożyli pozwu do sądu, kiedy nauczycielka przytuliła ich płaczącego syna, żeby go pocieszyć. Może my Polacy mamy dla zachowań tego typu większą akceptację?

Francja: przedszkole jest szkołą nawet z nazwy
W przeciwieństwie do Włoch, we Francji szkoła jest niezwykle poważnie traktowana. Poważne traktowanie obejmuje także przedszkole i to chyba najbardziej zaskoczyło Annę, która wyszła za mąż za Francuza i we Francji zamieszkała na wiele lat zanim jej synowie poszli do przedszkola. Czytaj dalej w Serwisie

Źródło: Serwis Dobra Polska Szkoła, Joanna Durlik, Karol ChlipalskiRodzice i szkoła za granicą.