Enrico Marinelli to nie byle kto – przez 15 lat był szefem osobistej ochrony Papieża Jana Pawła II. Jego bliskim przyjacielem, towarzyszem oficjalnych spotkań, górskich wypraw. Te 15 lat służby to mocna karta w życiorysie, którą trudno odwrócić na drugą stronę.
Enrico Marinelli mieszka w jednym z rzymskich bloków. Nieduże mieszkanie, typowy układ dla tego miejsca – wchodzi się wprost do salonu, w którym domownicy zostawiają parasolki, płaszcze, buty, kaski motocyklowe, a nawet wózek dziecięcy. Tak jest właśnie u Marinelliego. Marinnelli długo przekładał datę spotkania, bo czekał na poród córki. I wreszcie stało sie! Małe dziecko już w domu, każdy chce je zobaczyc i przez salonik, podczas naszej rozmowy przewalają się tłumy gości. A my rozmawiamy. Włoskie klimaty. Enrico Marinelli to nie byle kto – przez 15 lat był szefem osobistej ochrony Papieża Jana Pawła II. Jego bliskim przyjacielem, towarzyszem oficjalnych spotkań, górskich wypraw. Te 15 lat służby to mocna karta w życiorysie, którą trudno odwrócić na drugą stronę. Dlatego ta rozmowa to bardziej wpomnienie emocji niż faktów, dlatego powstała książka – Papa Wojtyla e il generale przetłumaczona na język polski.
Jakie było pana pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II?
Pierwszy raz na żywo zobaczyłem Jana Pawła II w jednym z rzymskich kościołów. Sekretarz Papieża, arcybiskup z Kongo przedstawił mnie. Wiedziałem już, że będę odpowiedzialny za ochronę Jana Pawła II, że zostałem nominowany na to stanowisko. Podziękowałem więc Papieżowi, a on odpowiedział: – To ja dziękuję za to co pan dla mnie zrobi. I niech się pan niczego nie obawia, bo na pewno będziemy doskonale współpracować. Przekazał na koniec tej krótkiej rozmowy pozdrowienia dla rodziny. Papież umiał czytać w sercu człowieka – ja rzeczywiście trochę się bałem.
W swojej książce wielokrotnie pan podkreślał, że Jan Pawel II, nie chciał być więźniem Watykanu i wielokrotnie z niego uciekał – za pana przyzwoleniem…
Jan Paweł II często… zapominał, że jest papieżem, łamał dotychczasowe zasady bezpieczeństwa, chciał czuć się mimo wszystko wolnym człowiekiem, wymykał się konwenansom, co bardzo nie podobało się kardynałom. Papież wychodził poza mury Watykanu, odwiedzał swoich przyjaciół, spacerował w ustronnych miejscach. Oczywiście wymykał się w towarzystwie ochrony, ale takiej dyskretnej, nie całego szwadronu, ale zaledwie kilku osób. Wielokrotnie uciekał z Watykanu. Ale zawsze na krótko – czasem po to tylko, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Bał się skandalu międzynarodowego. Wracał po tych wypadach z czerwonymi policzkami i roziskrzonymi oczyma. Przede wszystkim jednak uwielbiał góry i tam bardzo często spędzał wolny czas, urlop, który mu też przecież przysługiwał. Jako szef ochrony musiałem się do tego nowego stylu bycia, dotąd nieznanego na Watykanie, dostosować. Musiałem znacznie więcej rzeczy przewidywać, niż w sytuacji uporządkowanej, w której nie ma miejsca na spontaniczność. A tej spontaniczności było w zachowaniu Jana Pawła II sporo.
Szczególnie nieoczekiwana sytuacja?
Było ich wiele. Pamiętam jak w Genui z powodu pewnego niedopatrzenia jedna z bramek pozostała niestrzeżona. W ostatniej chwili postawiłem tam dwóch ludzi, tylko dwóch, więc w zasadzie ta bramka nie miała należytej ochrony. Papież oczywiście to zauważył i właśnie tam skierował swoje kroki, by zbliżyć się do tłumów. W tym spotkaniu uczestniczyło około 70 tysięcy wiernych. a więc zagrożenie było wielkie. Dwójka moich ludzi dosłownie zagrodziła Papieżowi drogę. Po tym spotkaniu Papież podziękował mi za dobrą ochronę, ale dodał, mając na myśli nagłą blokadę: – Tego nie powinien pan robić papieżowi. Tłumaczyłem, że nie miałem innego wyjścia, ale po jego twarzy widziałem, że nie przekonały go moje argumenty, miał do mnie żal…
Wspomniał pan o spontaniczności Jana Pawła II – jak wpływała ona na organizację spotkań z wiernymi? Czy zdarzały się takie sytuacje, kiedy trzeba było zmnienić niemal cały scenariusz spotkania i ochrony?
Oczywiście, w zasadzie zawsze należało się spodziewać czegoś nieoczekiwanego. Przykładem niech będzie następujące wydarzenie. Jan Paweł II ma pojawić się w ośrodku, w którym przebywa 500 osób bardzo chorych, każdej osobie towarzyszą dwie pielęgniarki, a więc liczba osób obecnych w szpitalu się zwielokrotnia. Jednak plan jest -na szczęście dla ochrony – taki, by Papież spotkał się tylko z delegacją chorych. Mieli oni zająć jeden rząd w sali, w której odbyć się miała konferencja dla oficjeli, profesorów. Papież nie mógł się pogodzić z takim scenariuszem, powtarzał, że on jedzie do tego ośrodka przede wszystkim spotkać się z chorymi ludzmi, a nie na konferencje. Koniec końców spotkał się z wszystkimi chorymi – rozmawiał i błogosławił ich trzy i poł godziny, a miało to być krótkie spotkanie… Wróciliśmy do Watykanu 15 minut przed północą, a wyjechalismy o 7 rano. Podczas tego spotkania z chorymi, i nie tylko tego, przekonałem się, że Jan Paweł II miłował młodych, co często podkreślał, ale pierwszeństwo dawał chorym, cierpiącym ludziom. Miał wielkie serce.Papież umarł bardzo biedny, wszystko, co miał rozdawał ludziom. Pamiętam, jak kiedyś pewien dostojnik zapytał mnie co może dać papieżowi w ramach prezentu.
Odpowiedziałem, że najlepsze będą pieniądze. Dostojnik ów poszedł za moją radą, a papież od razu przekazał te pieniądze na budowę kościoła w Kongo. Nie pytał nikogo o zdanie, co ma z tymi pieniędzmi zrobić, znał potrzeby i działał zgodnie ze swoja wolą, podejmował decyzje sam. Pod tym wzgledem bardzo odbiegał od innych i wiem, że nie podobało się to biskupom.
Czy uważa pan, że Jan Pawel II ryzykował życie będąc po prostu sobą?
Myślę, że czasem ryzykował, ryzykował nie tylko zachowaniem, ale i słowami. Jan Paweł II nigdy nikogo nie obrażał, nie piętnował publicznie niczyjego zachowaniam. Raz jeden jego słowa nas przestraszyły, jako szef ochrony zacząłem się bać konsenwencji słów papieża. A było na Sycylii w 1993 roku – wtedy papież skrytykował podczas publicznego wystąpienia mafię sycylijską – jej przestępstwa, mordy, zastraszanie ludzi. Powiedział do bosów mafijnych – nadejdzie kiedyś taki dzień, kiedy będziecie sądzeni przez Boga. Gdy padły te słowa, dostałem gęsiej skórki. Wystraszyłem się, bo wiedziałem że jest rzeczą niemożliwą stworzenie ochrony przed snajperem celującym z odleglości 300 metrów. A za takie słowa mafia mogłaby chcieć pozbawić życia. Od następnego ranka, aż do dwudziestej drugiej wieczorem było otwarte tylko jedno wejście na Watykan, brama św. Anny. Kontrolowani byli wszyscy, włącznie z księżmi, którzy nie ukrywali szoku, bo księża jeśli już się dostaną do Watykanu, to chodzą, gdzie chcą. Baliśmy się zemsty mafiozów. Niestety, moje obawy potwierdziły się. Wkrótce, w Rzymie miały bowiem miejsce dwa groźne zamachy. Bomby eksplodowały w bazylice św. Jana na Laternie i bazylice św. Jerzego w Valabro.
Czy Jan Pawel II bał się od zamachu Ali Agcy?
Myśle, że nie. Bała sie ochrona, wiem, że moi poprzednicy powstrzymywali Papieża przed pełnym swobody pokazywaniem się, ale papież był niezależny. Nigdy nie zrezygnował z bardzo szerokiej autonomii, chociaż zawsze towarzyszyły mu dwie lub trzy osoby z ochrony, no i ja także zawsze byłem blisko.
Towarzyszył pan Papieżowi w górskich wyprawach, co pan robił kiedy to Jan Paweł II śmigał na nartach?
Czekałem na niego na stoku. Nie byłem tak mocny i tak szalony, jak papież (śmiech). Pewnego razu patrzyłem na górę, z której zjeżdżał. Masywna postać, w kombinezonie sunęła z zawrotną prędkością prosto na mnie, w pewnym momencie papież zrobił wiraż i powitał mnie starożytnym okrzykiem gladiatorów – Ave Cezar, pozdrawiają się idący na smierć! Odpowiedziałem – tym, który idzie na śmierć jestem ja, bo nie dam rady już na tę górę dalej iść. Wtedy Papież polecił mi bym wsiadł do jego pojazdu gąsienicowego i pojechaliśmy razem.
Te wyprawy górskie podobno nie były typowo rekreacyjne? Chociaż często na zdjęciach widzi się papieża jak podziwia widoki…
To były wyprawy wyczynowe, którym nie każdy mógł sprostać. Ja często nie dawałem rady…
To nie było jakieś tam spacerowanie, ale wspinaczka. Niektóre szlaki wśród skalistych urwisk można było pokonać, wyłącznie trzymając się stalowych lin, bo poniżej znajdowała się przepaść.
Kto uczystniczył w tych wyprawach?
Niewielkie grono osób, nie zawsze dorównujących kondycją papieżowi… Na przykład przez pierwsze dwa lata towarzyszył nam przewodnik wybrany przez ordynariusza Belluno, biskupa Ducoli. Był to inżynier, świetny znawca gór, który jednak nie zdawał sobie sprawy z ograniczeń fizycznych naszej grupy lub — ściśle mówiąc — moich i profesora Rodolfo Proiettiego, wspaniałego lekarza z kliniki Gemelli. Papież bowiem zawsze bez problemu dawał sobie radę z niebezpieczeństwami i trudnościami, jakie czekały na nas w górach, my natomiast zawsze ledwo za nim nadążaliśmy.
Czy podczas tych wypraw papież również wykazywał niezależność trudną do powstrzymania?
Oczywiście! Dzień 20 lipca 1988 roku pozostanie w mojej pamięci jako jeden z najpiękniejszych dni spędzonych z Janem Pawłem II. Tego dnia cała nasza grupka, po czterech godzinach forsownego marszu po górskich skalistych ścieżkach wytyczonych tylko dla wytrawnych wędrowników, dotarła do schroniska Calvi na wysokości 2164 metrów n.p.m., na wschodniej ścianie masywu Dolomitów. Wydawało się nam, że wędrówka skończy się w tym miejscu. Z wielkim jednak zdziwieniem zauważyłem, że papież zaczyna o czymś żywo dyskutować ze swoim sekretarzem księdzem Stanisławem Dziwiszem i nieoczekiwanie cała grupa ruszyła dalej. Nikt z nas nie wiedział nawet, w jakim kierunku idziemy i jakie są dalsze plany. Kiedy już myślałem właściwie tylko o swojej kondycji fizycznej i czy zdołam wytrzymać do końca, przybliżył się do mnie ks. Stanisław i wyznał mi, że papież zdecydował się dojść do szczytu Peralby, góry o wysokości 2694 metrów n.p.m. Na niej znajduje się krzyż, który przypomina, że Chrystus jest zbawieniem każdego człowieka i całej ludzkości. Ksiądz Stanisław poprosił mnie, abym spróbował odwieść Jana Pawła II od tego zamiaru. Nie udalo sie. Jan Paweł II oznajmil : Pan generał i pan doktor niech tutaj zostaną i niech obserwują, jak papież dociera do krzyża Chrystusowego na tej górze.
I co było dalej?
Zjedliśmy kanapki razem z doktorem Proiettim i innymi współpracownikami i przez ponad trzy godziny czekaliśmy na powrót Jana Pawła II.Następnego dnia ksiądz Tadeusz Styczeń poprosił mnie o prywatną rozmowę i powiedział, że wczoraj długo rozmawiał z papieżem na temat jego wyprawy alpinistycznej, rozważając jej aspekt moralny. Jan Paweł II zapytał go bowiem: Tadeuszu, jesteś moim następcą na katedrze filozofii moralnej w Lublinie. Co o tym wszystkim myślisz? Na to ksiądz Tadeusz odpowiedział: – Zgadzam się z generałem. Ta opinia musiała bardzo Ojca Świętego uderzyć, gdyż po powrocie z wakacji zaprosił mnie na rozmowę i powiedział: Panie inspektorze… DROGI panie inspektorze, pan MUSIAŁ obserwować papieża, który MUSIAŁ dotrzeć na szczyt, gdzie znajdował się krzyż Jezusa Chrystusa. 21 lipca upłynął nam dużo spokojniej, co nie znaczy, że nic nie robiliśmy. Wiadomość o nieprawdopodobnej wyprawie Papieża zaczęła krążyć wśród turystów, którzy licznie odwiedzali te piękne i fascynujące góry. Dlatego też, zamiast udać się do Val Visdende, Ojciec Święty pojechał do Pian dei Buoi i Marmarole. Te miejsca były równie piękne. Można tam było podziwiać nie tylko góry, ale też wspaniałe stada owiec na stokach i wiele wodospadów.Szeroko opisałem te dni w mojej książce.
Czy podczas stałych wypraw gorskich papież spotykał się z ludzmi zamieszkującymi okolice czy starał się być anonimowy?
Pobyt papieża w górach nie był rozgłaszany, a więc jego obecność bywała prawdziwym zaskoczeniem dla ludzi. Czasem ludzie spotykali papieża na szlaku. To był dla nich szok.Spokojnie prosiliśmy ich, by nie rozpowiadali o obecności papieża w górach. A papież krótko z nimi romawiał i błogosławił ich. Podczas swojego pobytu w Lorenzago w lipcu 1987 roku Jan Paweł II odprawił mszę świętą dla mieszkańców i turystów. Plac przy parafii świętych Marka i Fortunata, na którym odbyła się msza, był wręcz przepełniony ludźmi.. W czasie homilii Ojciec Święty skierował do obecnych zabawny apel, żeby mu poradzili, jak mógłby wytłumaczyć „tym z Rzymu”, że był nieposłuszny wobec pewnej niepisanej reguły, że papieżowi nie wypada oddalać się z jego willi w Castel Gandolfo, gdyż tylko tam ma prawo do odpoczynku… Jako odpowiedź usłyszał niekończące się brawa. Powiedziałem wtedy Janowi Pawłowi II, że zwykli ludzie na pewno to zrozumieją, a jedynie „ci z Rzymu” może będą mieli problemy, żeby pogodzić się z tym nowzm stylem bycia nowego papieża. Zadzwoniłem do pana Navarro i opowiedziałem mu o tym wydarzeniu. Następnego dnia rzecznik Papieża, aby nie urazić zbytnio „tych z Rzymu”, dokonał małego cudu i powyższe słowa Ojca Świętego ukazały się jedynie w regionalnej gazecie „La Stampa”.
Górskie wyprawy, cudowne widoki…ta pana praca osobistego anioła stróża Jana Pawla II miała sporo atutów…
No tak, tyle że wyprawy to były przerywniki, a zwykle musiałem mierzyc sie z zagrożeniem. Szczególne groźnie było w latach 80., kiedy siły z Europy Wschodniej stanowiły realne zagrożenie dla Papieża. Moja praca głównie polegała na zabezpieczeniu masowych nabożeństw i spotkań. Starałem się, aby w tych ceremoniach Papież czuł się całkowicie bezpieczny. Z drugiej strony może czułbym sie w tych górach pewniej gdybym sprawniej biegal po szczytach (śmiech). Papież urodził się i pozostał przez całe życie góralem. Ja nie. On o tym wiedział. Pewnego dnia pocieszył mnie: Jeśli będziesz tak ciągle za mną łaził, to w końcu staniesz się dobrym alpinistą. Pod koniec jednego z męczących dni wspinaczki Papież podszedł do mnie, zdjął czapkę i ukłonił się. Powiedział – Dziękuję, nie zasłużyłem sobie na to. Wyjaśnił, że nie zasługuje na tak wiele uwagi, jaką my poświęcaliśmy jemu. Zaniemówiłem.
Podobno w górach Papież zjadał pana kanapki?
Zdarzało sie tak. Szliśmy na jakiś wysoki szczyt, papież wiedział, że nie ma jedzenia, ale koniecznie chciał wejść na samą górę. Sprzeciw nie wchodził w gre. Ksiądz Stanisław Dziwisz podszedł do mnie i dyskretnie zapytał: Nie ma pan niczego do jedzenia? Odpowiedziałem, że mam kanapki przygotowane przez żone. Był w nich oryginalny ser z mojej rodzinnej miejscowości. Papież zjadł, a potem powiedział: Bardzo dobry ser. Z gór? Odparłem: Tak!
Wzrusza sie pan wspominając swoją pracę…
Wzruszam się, bo Jan Pawel II, choć był papieżem, to był także człowiekiem, który dobrze znał nasze słabości, ale zawsze pozostawał wobec nich tolerancyjny, ciepliwy. Był ciepły, przyjacielski i zwyczajny, kochał ludzi. Nazwał mnie swoim przyjacielem i tych słów nigdy nie zapomnę.
rozmawiała Beata Zaemba-Żarski
tłumaczenie – Grzegorz Żarski
Wywiad ukazał się w numerze 8 (137) 2011 dwutygodnika dla Polaków we Włoszech “Nasz Świat”. Przedruk za zgodą redakcji.