
Kolejne szaleństwo UE: Unia Europejska ponownie stawia na walkę ze zmianami klimatu, ogłaszając nowe propozycje, które wywołują żywe dyskusje i polityczne napięcia. W obliczu globalnych kryzysów i rosnących podziałów wewnątrz Europy, temat ochrony środowiska staje się nie tylko wyzwaniem ekologicznym, lecz także areną walki politycznej. Coraz więcej obserwatorów obawia się, że debata o klimacie może przynieść więcej podziałów niż porozumienia. Polska, wraz z kilkoma innymi krajami, wyraźnie sprzeciwia się części nowych regulacji, podkreślając, że proponowane rozwiązania mogą zbyt mocno uderzyć w gospodarkę i zwykłych obywateli. Szczegóły poniżej

Kolejne szaleństwo UE
Komisja Europejska chce, by kraje członkowskie do 2040 roku zredukowały emisje gazów cieplarnianych aż o 90% w porównaniu z rokiem 1990. To ogromny krok, który — przynajmniej na papierze — ma być przystankiem w drodze do pełnej neutralności klimatycznej w 2050 roku. Jednak sama skala i tempo tego celu wywołują kontrowersje.
Choć nie było obowiązku ustalania dodatkowego progu na 2040 rok, przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen zdecydowała się na taki ruch. To kontynuacja jej „Zielonego Ładu” z pierwszej kadencji — projektu, który już wcześniej wzbudzał gorące emocje i oskarżenia o zbytnie oderwanie od realiów gospodarczych. Przeczytaj także: Kolejne szaleństwo UE: Bruksela bierze się za właścicieli używanych aut
Jak podaje Merkur, w Parlamencie Europejskim i w kuluarach Komisji toczą się gorące dyskusje nie tylko o celach, ale też o tym, jak je liczyć. Czy państwa powinny mieć prawo „odjąć” sobie część emisji dzięki projektom klimatycznym w krajach rozwijających się? Mowa o trzech procentach różnicy — niby niewiele, ale politycznie to prawdziwa mina. W tym wszystkim ginie szersza perspektywa: jaki ma być realny wpływ Europy na klimat, skoro wiele innych potęg idzie w przeciwną stronę?
Europa sama w ciemnym lesie
Unia Europejska chce być liderem w walce o klimat. Problem w tym, że reszta świata — delikatnie mówiąc — nie podziela tej determinacji. Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa obrały kurs odwrotny. W Afryce, mimo że to kontynent wyjątkowo dotknięty zmianami klimatycznymi, priorytety są zupełnie inne: rozwój, bezpieczeństwo, stabilizacja. Chiny i Rosja? Tam dominuje twardy pragmatyzm i interes narodowy.
Polityczna bomba z opóźnionym zapłonem
I tu pojawia się prawdziwe zagrożenie — nie klimatyczne, lecz polityczne. Bo każde nowe ograniczenie, każda regulacja, każda próba narzucenia stylu życia stają się paliwem dla populistów. Przykłady? Niemiecka ustawa o zakazie instalowania nowych pieców gazowych rozgrzała debatę polityczną i pomogła napędzić sondaże AfD. Zakaz sprzedaży nowych aut spalinowych to kolejna kostka domina.
W Czechach partia Andreja Babiša — która wręcz nazywa się „Akcja Niezadowolonych Obywateli” — szykuje się na jesienne wybory. We Francji w 2027 roku realną szansę na prezydenturę ma Rassemblement National. W Polsce znów rośnie poparcie dla PiS.
Macron i Tusk naciskają hamulec
Nie dziwi więc, że prezydent Francji Emmanuel Macron oraz premier Polski Donald Tusk próbują opóźnić lub złagodzić niektóre propozycje. Obaj widzą, jak bardzo temat klimatu może spolaryzować społeczeństwa i doprowadzić do politycznego przesilenia — nie tylko na szczeblu krajowym, ale także unijnym.
Ostatecznie problem nie leży wyłącznie w samych celach klimatycznych, lecz w sposobie, w jaki są one wprowadzane. Bez dialogu z obywatelami, bez przekonującej narracji i realnych rekompensat, nawet najbardziej szlachetne inicjatywy mogą obrócić się przeciwko tym, którzy je forsują. A to oznacza nie tylko porażkę polityki klimatycznej, ale także kolejne wzmocnienie tych, którzy żywią się niezadowoleniem.